Nɸ†hing 2 Lɸse
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.


Forum klanu -N2L- r18
 
IndeksLatest imagesSzukajRejestracjaZaloguj
Witamy na forum klanu [-N2L-] r18! Rozgość się i spamuj, ad maiorem satanae gloriam...

 

 Bajeczka o Kociej Pannie (opowiadanie)

Go down 
2 posters
AutorWiadomość
Cú Chulainn
Administrator
Administrator
Cú Chulainn


Koziorożec Smok

Wiek : 35
Skąd : Kraków
Liczba postów : 33

Bajeczka o Kociej Pannie (opowiadanie) Empty
PisanieTemat: Bajeczka o Kociej Pannie (opowiadanie)   Bajeczka o Kociej Pannie (opowiadanie) EmptyPon Sie 24, 2015 1:03 am

Tekst ten powstał pod koniec 2009 roku. Poproszono mnie o napisanie bajki. Zachwyt nad pewnym opowiadaniem Tomasza Pacyńskiego sprawił, iż wyszło coś takiego. Miłej lektury.

P.S. Na dole posta mały bonus. Wink


* * *



"Though time be fleet, and I and thou are half a life asunder,
Thy loving smile will surely hail the love-gift of a fairy tale."



Gdzieś za górami codzienności, za morzami stłumionej wyobraźni jest droga, co zaczyna się na początku tęczy, a kończy za końcem świata. Na końcu owej drogi leży kraina z dziecięcych snów i marzeń - piękna, kolorowa i niewinna. W tej krainie poznajemy naszą bohaterkę: młodą dziewczynkę o płomienno rudych włosach i rozmarzonych zielonych oczach, odzianą w śliczną, żółtą sukienkę, rzekłbyś koloru słońca. Tamże całymi dniami pląsała wśród kwitnących kwiatów bawiąc się z przeróżnymi milutkimi zwierzątkami zamieszkującymi pobliski las. Czas upływał jej beztrosko, chciałoby się rzec, iż była w raju. Niestety, dobrze wiemy, iż takiego miejsca nie ma, prawda?

* * *

Ze snu wyrwał ją łomot nieopodal. U wylotu zaułka tłukli się dwaj pijani marynarze, a jeden właśnie przywalił z hukiem głową w drewniane okiennice. I oto była z powrotem w tym gorszym świecie. Leżała skulona w kącie zaułka za karczmą, tuż przy oknie piwnicy, skąd biło ciepło tamtejszej bimbrowni. Wyglądała prawie jak we śnie, poza tym, iż jej urocza sukienka była brudna i w kilku miejscach podarta, jej włosy przysmalone i poszarpane, a twarz jakby bez życia. Gdy jej świadomość powróciła wraz z nią do szarej codzienności, po bójce nie zostało nawet wspomnienie. No, może nie licząc krwawych plam na ścianach. Mała leżała jeszcze chwilę czekając na jakiegoś kota, z którym wymieniłaby znudzone spojrzenie i nabrała chęci do przeżycia kolejnego dnia. A i owszem, znała chyba wszystkie dachowce w tej okolicy, były jej jedynymi towarzyszami i zdawały się być z nią nietypowo związane. Pierwszy zjawił się czarny kocur za szramą pod okiem – jej ulubiony wojownik. Trzymał w ryzach młodociane kociaki, był dumny, ale i opiekuńczy. Przydreptał z wolna do dziewczynki i wtulił się w jej nogi domagając się odrobiny pieszczot. Wiedział, iż sprawi małej nieco radości łasząc się, albo przynajmniej odgoni trochę szarości. Ona z kolei zrozumiawszy jego intencje delikatnie podrapała go za uszami, a kociak odwzajemnił to ciepłym mruczeniem. Zaraz potem przyszły jeszcze dwa dachowce, brunatny, nieco otyły maluch i biało-szara kotka. Lubiła to towarzystwo. Tę trójeczkę spotykała zawsze, gdy była najbardziej przygnębiona. Jak wtedy, gdy wspominała osoby, którym choć trochę zależało na jej losie. Kosty. Jeani… I Rosa… Jej jedyna matka…

* * *

Pewnego dnia, jak wiele razy wcześniej leżała obolała gdzieś w kącie. Skąpy handlarz nie chciał jej nawet kawałkiem jabłka poczęstować, a chwilę później przyłapał na kradzieży i nagrodził solidnym kopniakiem w okolice nerek. I tak oto leżała gdzieś w zaułku, kwiląc cicho od czasu do czasu. Nie, nie płakała. Być może zapomniała już, co to łzy, albo wypłakała ich już tyle, że nie mogła wykrzesać choćby jeszcze jednej. I oto szykowała się na kolejną parszywą noc, gdy głód i ból ustępują miejsca sennym marzeniom, które delikatnie zaniosą ją w kolejny dzień. Ale tego wieczora los wyciągnął do niej pomocną dłoń.

- Moje biedactwo. Co oni ci zrobili? – Ten głos był inny niż zwykle. Emanował współczuciem, wewnętrznym ciepłem. Mała podniósłszy wzrok ujrzała twarz zatroskanej kobiety, na którą opadała grzywka brązowych włosów, spod których przedzierał się chłodny błękit oczu. Była to dama w średnim wielu, nieco przy kości, odziana w bladoniebieską suknię z białymi falbankami. Następną rzeczą jaką zapamiętała dziewczynka był silny uścisk ramion, które podniosły ją z bruku. Czuła się bezpieczna i po chwili zasnęła miło ukołysana w drodze do pewnej izby przy Trakcie Wschodnim.

Tej nocy śniła o swojej wybawczyni, choć nie wiedziała do końca z kim ma do czynienia. Widziała ją, jako piastunkę lasu – dumną i przyjazną, opiekującą się dziećmi matki natury.
Zbudziła się z dziwnym uczuciem, którego wcześniej nie zaznała. Mianowicie, było jej przyjemnie ciepło. Leżała w wygodnym łóżku nieopodal kominka. Za stołem zobaczyła tę miłą twarz. Kobieta trwała w zamyśleniu nad miską zupy. Mała zakaszlała mimo woli, co zwróciło na nią uwagę gospodyni.
- Dobrze spałaś, słonko? Proszę, przygotowałam ci coś do jedzenia.
Powiedziawszy to wstała, przysunęła wysoki stołek do łóżka i położyła na nim miskę zupy jarzynowej, nieco chleba i kiełbasy. Dziewczynka patrzyła na to wszystko z lekkim zdziwieniem i niepewnością. Kobieta podsunęła talerz nico bliżej i wręczyła małej drewnianą łyżkę.
– No jedz moja droga. To dla ciebie.
Dziewczynka posłusznie zajęła się obiadem pozostając pod bacznym spojrzeniem pani domu. W mig skończyła z zupą i zabrała się za resztę. Twarz kobiety przyozdobił uśmiech dobrej matki. Odeszła na chwilę, dając małej nieco więcej swobody, sama wracając do swojej strawy. Gdy mała się już najadła usiadła wyprostowana na łóżku, popatrzyła w oczy swojej dobrej wróżce, a ta odwzajemniła spojrzenie. Dziewczynka uśmiechnęła się i jedynie coś pisnęła, bo głos zamarł jej w gardle. Gospodyni podeszła, przykucnęła przed nią i delikatnie objęła jej ramiona. Mała zebrała się w sobie i wydukała powoli
– Dzię… kuję, pani. Smaczne.
Kobieta roześmiała się przyjaźnie.
– To ja dziękuję, drogie dziecko. Pochlebiasz kuchni gospodyni. – po chwili milczenia dodała – Jestem Rosalia. A ty jak się nazywasz dziecko?
Małą speszyło nieco to pytanie. Odwróciła wzrok, przybrała zafrasowaną minę. Sęk w tym, iż nie pamiętała, jak ma na imię. A może w ogóle nie wiedziała? Ale wtedy to zauważyła kota gospodyni, któremu zawdzięcza tożsamość. Nie odwracając wzroku wydała z siebie nienajlepsze miauknięcie, co od razu podłapała jej opiekunka.
– Mia? Całkiem ładnie.
Gdy dziewczynka zorientowała się o niefortunności całej sytuacji poczuła wewnętrzne ciepło. Powtórzyła sobie w myślach kila razy „Mia”. I to imię bardzo jej się spodobało. Popatrzyła kobiecie w twarz, uśmiechnęła się i powiedziała cichutko
– Dziękuję, Rosa. Mia dziękuje. Może… Już pójdzie, nie robić kłopotów.
Po tych słowach jej twarz nabrała nieco smutnego wyrazu. W głębi serca na nic nie liczyła, bo tego nauczyło ją życie. Ale jak już wspomniałem, to był jej szczęśliwy dzień. Jeden z najszczęśliwszych w jej krótkim życiu.
– Nigdzie nie pójdziesz, moja panno. Nie rzucę cię z powrotem na pastwę tego miasta, o nie. Na razie pomieszkasz tu, aż wrócisz do sił. Potem pomyślimy, co z tobą zrobić.
Chwilę trwało, nim do Mii dotarły te słowa. Gdy w końcu przetrawiła całą tę wypowiedź przytuliła się do swej wybawczyni.
– Mia grzeczna, obiecuję.

I tak oto maleństwo znalazło swój kąt na ziemi. Przez parę dni dochodziła do siebie pod opiekuńczymi skrzydłami swojej anioł-stróż, która wreszcie miała dla kogo żyć. Któregoś wieczora opowiedziała Mii, jak to umarł jej mąż i jak od tamtej pory była samotna. Niedane jej też było mieć dzieci, dlatego troszczyła się o małą, jak o własną córkę. Po tygodniu Mia hasała już po domu wraz z Pulpecikiem (tutejszym kotem), co sprawiało mnóstwo radości Rosie. Pasuje tu nadmienić, iż kobieta pogodziła się z krótszą forma jej imienia, bowiem mała za nic nie chciała ją nazywać Rosalią. I tak już jej zostało do samego końca. Któregoś dnia mała nieco za bardzo narozrabiała, stłukła Rosie doniczkę. Wtedy to chciała jej to jakoś wynagrodzić i doszła do wniosku, iż zacznie pomagać. Najpierw próbowała wziąć się za zamiatanie, ale postrącała jedynie za dużym kijem wszystko co mogło znaleźć się w zasięgu rażenia tego niebezpiecznego narzędzia. W końcu kobieta znalazła małej zajęcie. Udało jej się dogadać z Konstantym, właścicielem zajazdu „Pod Ryżą Kitą”, w którym Rosa zwykła gotować. Mia pomagała jej w kuchni. Z czasem zaczęli ją zauważać goście, gdy zdarzało jej się gonić po izbie koty. A że te lubiły zakradać się do kuchni, zwłaszcza, gdy podawano dania rybne, zyskała również druga posadę – kociego strażnika. Dziewczynka zaczęła zyskiwać lokalną sławę, zwłaszcza przypadła do gustu Kostkowi, który to był poczciwym człowiekiem, choć o duszy zawadiaki.

Obu paniom żyło się dobrze, aż do zimy, gdy drugiego miesiąca po Wielkim Mrozie Rosa zachorowała poważnie. Znachor nie był w stanie jej pomóc, gdyż w gminie brak było medykamentów. Niestety, tydzień później, po walce z przeraźliwym zapaleniem płuc, Rosa opuściła swoją córkę. Jej śmierć dotknęła wiele osób. Mia znów stanęła przed groźbą samotności i tułaczki, ale pan Konstanty w mig pojął jak się sprawy mają i postanowił, iż nie zostawi na pastwę losu swojej ulubionej strażniczki. Przygarnął ją, znalazł jej pokoik na zapleczu, skromny, ale przytulny. Z kolei miejsce Rosy w kuchni zajęła Matilda, nieledwie szesnastoletnia panna, bratanica Kostka, która również straciła tej zimy rodziców. (Później mówili, iż zima roku 439 była w południowej prowincji czarną zimą. Mór był ogromny z powodu braku opieki medyków. Zwykłe przeziębienie kładło ludzi do grobów. Jak się okazało wiosną lawiny odcięły przełęcz i pomoc ze strony królestwa nie była możliwa.) Mati, bo taki przydomek nadała jej Mia, lubiła małą, bo tej niepohamowany zapał do życia i radość z każdego dnia pomagały jej przeboleć stratę, przez którą zamknęła się w sobie na jakiś czas.
Któregoś dnia przedstawiciel rady, przebywający przejazdem w „Ryżej Kicie” zaczął wypytywać o małą. Gospodarz wykorzystał tę sytuację i opłaciwszy nieco urzędnika poprosił go, by odnalazł ślad narodzin małej. W całej sprawie znacznie pomógł lekarz wysłany tu z ramienia Jego Wysokości, który obejrzawszy Mię stwierdził, iż ma lat około jedenastu. Znaleziono wzmianki o narodzonych w tym czasie dzieciach, ale żaden nie pasował do kociej panny. Zaksięgowano więc oficjalnie znane dzieje małej, od momentu odnalezienia przez Rosalię Whitershaw, którą uznano za przybraną matkę, po dzień dzisiejszy, gdy obowiązki rodzica zastępczego nad jedenastoletnią Mią Whitershaw przejął Kostanty Kertz. A na samej opiece nie poprzestawał. Gdy pewnego dnia mała wygoniła kolejnego kocura i wracała triumfalnym krokiem do kuchni gospodarz zawołał ją do siebie.
- Tak, Kosty? Pomóc? – spytała życzliwie.
- Nie Mia, tym razem stary Kostek ma coś specjalnego dla ciebie. Widzisz moja droga, nie mogę pozwolić, byś do końca życia wysławiała się w ten sposób.
- Mia brzydko nie mówi! – zaprotestowała.
- Nie, nie. Brzydko nie. Ale i nie za ładnie. I nie zawsze rozumie, co?
- Rozumie. Dużo. – odparła nieco zawstydzona.
- A chciałaby rozumieć więcej? Mówić ładniej?
Oczy małej zapłonęły, wiedziała co się święciło. Słyszała bowiem o nauczycielach i książkach i bardzo chciała kiedyś jedną mieć. Kostek bez trudu odczytał jej intencje. Wtedy to machnął ręką, a z głębi sali podeszła do nich urocza młoda dama o smukłej twarzy, blond kręconych włosach spiętych w porządny kok i niebieskich oczach przesłoniętych szkłami binokli, które przypomniały Mii oczy jej przybranej matki.
- Oto pani Jeanette Adelier, miejscowa nauczycielka, nasza wierna klientka i szacowna dama. Przywitaj się ładnie skarbie.
- Dzień dobry, Żeni. – odpowiedziała grzecznie mała i nawet lekko się skłoniła.
- Witaj młoda damo. – odparła radośnie kobieta – To jednak prawda, co o tobie mówią, iż każde imię na swój sposób wymawiasz, wbrew czyjejś woli, ale to nawet całkiem miłe. Dla ciebie będę Jeani.
- Tak, mała daje czasem popalić. – dorzucił wesoło pan Kertz – A teraz posłuchaj Mio, pani Jeanette będzie przychodzić do ciebie na koniec tygodnia, po dwa dni, na kilka godzin. Będzie uczyć cię czytać i pisać, wpoi ci podstawy nauki i etykiety. Co ty na to?
- A książki? Będą tam książki?
- Oczywiście, że będą skarbie, całe mnóstwo. – odparła dama.
Mała przez chwilę biegała oczami od Konstantego do pani Adelier, w końcu wykrzyczała
- Dziękuję! – i rzuciła się na szyję gospodarzowi, a gdy ten już się uwolnił mała dopadła swoją nauczycielkę.

Od tej pory zaczęła się czuć doceniana, tylko za to, że jest. Żyło jej się dobrze, poznawała świat, wszystko płynęło jak we śnie z jej dzieciństwa. Niestety, i z tego snu, jak i z poprzednich musiała się brutalnie obudzić w brudne łapy codzienności. Którejś nocy ze snu wyrwał ją dziwny huk. Wstała czym prędzej, ubrała się w pośpiechu w swoją ulubioną żółtą sukienkę i wybiegła z pokoju na zapleczu, w którym było za ciepło, jak na tę porę roku. Widok, który zastała, był wstrząsający. Główna izba płonęła, z trzaskiem pękały belki pod sufitem. Przy barze leżał pan Kostek. Plama krwi za jego plecami mówiła sama za siebie. Mia wiedziała, że nie zdoła mu pomóc, jego klatka piersiowa była dosłownie poszarpana ostrymi kłam sztyletów. Odwróciła wzrok i wtem zobaczyła, jak z góry, poprzez płomienie zbiega młoda dama w zwiewnej, różowej sukience, białych pantoflach, z rozwianą blond czupryną. Okulary na nosie nad wyraz zdradzały jej tożsamość. Mia złapała się na tym, iż stwierdziła, że Jeani wygląda ślicznie, jak anioł. Jednak szybko wróciła na ziemię, bowiem ta przypominała bardziej piekło, niż niebo. Nauczycielka starała się niezdarnie ominąć płonienie przy podstawie schodów, gdy zauważyła małą.
- Mio, uciekaj stąd!
- Nie zostawię pani!
Pobiegła migiem do kuchni, której ogień nie zdążył jeszcze dotknąć, dźwignęła wiadro, w którym moczyły się obrane ziemniaki. Wielkim wysiłkiem zatargała je do głównej izby, po czym rozlała pod nogami pani Adelier. Ta z kolei doskoczyła prędko do małej, gdzie były jako tako bezpieczne.
- Dziękuję słonko. A teraz znikajmy stąd.
Wzięła Mię za rękę i wymknęły się tylnymi drzwiami. Chwilę później przed karczmą zebrał się tłum już gapiów. Lada moment pojawiła się i straż miejska i zaczęto gasić izbę, choć mijało się to z celem. Po kwadransie z drewnianego budynku zostały zgliszcza. Gwardziści rozganiali ludzi.
- Proszę stąd odejść, niech panie tu czasu nie marnują. Naprawdę nie ma na co…
- Milczeć! – zakrzyknęła pani Adelier władczym tonem nauczyciela.
- Ale że co? – strażnik było mocno zdezorientowany. Jeani dopiero po chwili była w stanie coś więcej z siebie wydusić.
- My… My stąd uciekłyśmy. – skierowała wzrok na małą.
- Proszę mi wybaczyć, natychmiast panie zabierzemy w bezpieczne miejsce. – odparł oficjalnym tonem strażnik, po czym zdjął swój płaszcz i okrył nim damę. – Poczekaj mała, dla ciebie też co się znajdzie.
- Nie trzeba. Mi nie jest zimno. – odparła Mia znów stawiając gwardzistę w kłopotliwej sytuacji.
- Na pewno?
- Na pewno. – powiedziała dumnie.
- Panie pozwolą ze mną.
- Oczywiście. – rzekła nauczycielka ze spokojem, wywołanym zapewne szokiem, po tym, co się stało.

Gdy dotarły do strażnicy dostały ciepły posiłek i zapewniono im miejsce na noc. Pani Adelier złożyła zeznania. Opowiedziała, jak to przepisywała prace w pokoiku na piętrze (skądinąd, miała go na wyłączność), gdy jej uwagę przykuli dziwni ludzi kręcący się pod oknami na dole. Natychmiast zgasiła świecę i zaryglowała drzwi czekając na rozwój sytuacji. Pech chciał, iż pan Konstanty nie mógł spać tej nocy, i gdy bandyci wdarli się do gospody nadział się na ich sztylety. Ci poszli dalej, na piętro. Włamywali się gdzie się dało, sztyletowali gości. Próbowali dobić się do drzwi pani Adelier, ale ta w porę je zastawiła. „Nie kijem ich, to pałką. Spalimy tę budę” krzyczeli w szaleńczym gniewie. A jak obiecali, tak też zrobili. Gdy Jeanette upewniła się, iż „poszli do wszystkich diabłów” uciekła z pokoju po drodze zaglądając do innych gości. Wszystkie zajęte pokoje miały teraz nową pościel w kolorze świeżej krwi. Nie czekając dłużej zbiegła na dół, lecz drogę zagrodziły jej płomienie. Resztę historii już znacie. Potem swoją wersję opowiedziała im Mia. Strażnicy byli pod wrażeniem jej bohaterstwa, a tym większa była ich radość, gdy opowiedziała im, iż jest, a raczej była, strażniczką kuchni.

O poranku obie panny wyruszyły w dalszą drogę, gdyż Jeanette postanowiła poprosić o gościnę u znajomych w dzielnicy portowej, u których już kiedyś pomieszkiwała w zamian za naukę dla ich synów. Droga była długa, bo i samo miasto od nabrzeża oddzielał mały gaj. Może nie był on tak ładny, jak w dziecięcych snach, ale mała czuła dziwną więź z tym miejscem. Za lasem czaiła się ogromna brama portu. Było to na dobrą sprawę drugie miasto, równie wielkie, jak jego północna część. Jakieś przeczucie mówiło Mii, że nie należy opuszczać lasu i przekraczać owych wrót, od strony których ciągnęło zgnilizną, smołą, alkoholem i bogowie wiedzą czym jeszcze. Nie była to wspaniała dzielnica, ale tutejsi kupcy żyli w nad wyraz godziwych warunkach. Panny kierowały się na południowy wschód, gdzie stał duży, drewniany dom umocowany na palach, w którym żyła rybacka rodzina. Ale dnia ubywało, a damy błądziły. Jeanette bała się zapytać o drogę, bo tutejsze łotry czekały jedynie na zbłąkane pannice. A Mię wciąż dręczyło złe przeczucie. Słuszne, niestety, bowiem okrutny los postanowił znów wystawić ją próbie. Jakby tego było mało cierpienie małej było widać niewystarczającą pożywką. Oto zza rogu wytoczył się grubas o podłej twarzy. Zmierzył panią Adelier obleśnym spojrzeniem.
- Gdzieś ty się lala uchowała? Cho no tu! – wypowiedział te słowa z nieskrywaną wrogością. Jeani odwróciła się migiem, ale wtem grubas gwizdnął i drogę zagrodziło jej dwóch innych zbirów. Niewiele myśląc przysadziła pantofelkiem najbliższemu łachudrze prosto w krocze. Przecisnęła się obok drugiego, puściła małą przodem i krzyknęła rozpaczliwie
- Uciekaj Mia! Ratuj się!
Jej twarz wyrażała ból, gdyż była chyba świadoma, iż jej los jest przesądzony. Mała posłuchała jej, gdyż zarówno rozpacz pani Adelier, jak i jej przeczucie nakazały jej biec przed siebie i się nie zatrzymywać. Jeani podbiegła jedynie parę kroków, gdy drugi zbir bez namysłu wpakował jej ostrze noża w prawe płuco. Umarła szybko, nawet nie krzyknęła. Przeklęła jedynie w myślach cały ten podły świat i żyjących tu łachudrów, a w szczególności tę trójkę za swoimi plecami.

A Mia biegła przed siebie. Uciekała od złego losu, ale tak naprawdę uciekła też mimowolnie od tego dobrego życia. Ale nie bała się. Była bogatsza o wiedzę i doświadczenia. Dostała od losu rok szczęścia. Bo oto znów zbliżała się zima…

* * *

Z krainy marzeń i wspomnień wyrwał ją czarny wojownik, który wyczuł jej wewnętrzny smutek i znów zaczął się do niej łasić. Tyle czasu ganiała za kotami, a teraz tylko one z nią zostały.
- Widzisz kiciu, to już rok, od śmierci pani Jeani, a dwa odkąd Rosa mnie przygarnęła.
Mówiła jakby sama do siebie, bo wiedziała, iż kot nie może jej zrozumieć. Jednak on wiedział co czuje. Koty zawsze wiedzą. Wtem zauważyła, iż oto spadły pierwsze płatki śniegu. Zdała sobie też sprawę, iż jest jej zimno, bardzo zimno. Dreszcze wstrząsały nią co chwila. Ale dłonie miała rozpalone. Nie czuła się najlepiej, co rusz pokasływała. Ale nie chciała stąd iść, bo dokąd niby miałaby pójść? Tu przynajmniej biło lekkie ciepło bimbrowni. Przypominało jej to nieco pokoik na zapleczu „Ryżej Kity”. Znów naszła ją fala wspomnień, a za nią kojący sen, który stłumił potworny ból i głód. Obudził ją natomiast dziwny dźwięk. Jakby głos. Delikatny, kobiecy.
- Wstań kochanie, pójdź ze mną.
Oto przed nią stała dziwna dama o zielonych oczach, odziana w śnieżnobiałą suknię, na którą spływały kaskadami falowane, rude włosy. Zdawała się otaczać ją lekka poświata. Ale jej głos, był tak miły, czuły i szczery, iż Mia nawet nie zastanawiała się kim jest, ani co chce z nią zrobić. Posłusznie wstała i ruszyła za nią, a gdy szła czuła, jakby leciała. Nie pamięta drogi, ale pamięta ten dom. Był piękny, murowany, w kolorze wschodzącego słońca. Gdy weszła do środka poczuła się cudownie. W środku było ciepło, w kominku drewno przyjemnie trzaskało. Kobieta dała dziewczynce posiłek, którego Mia nie zapamiętała, choć wie, iż jadła do przy pięknym, hebanowym stole. Następnie dama złożyła ją do snu na pięknym, wygodnym łożu. Ten sam cudny głos rzekł tylko.
- Dobranoc córeczko, do zobaczenia.
I miły, piękny sen, przyszedł szybko. Mia, jak tylko zamknęła oczy, poczuła ogarniający ją powoli chłód wtem zdała sobie sprawę, iż leci. Wzleciała ponad burzowe chmury pełne śniegu, ponad którymi rozpościerał się pomarańczowy blask zachodzącego słońca. W oddali na horyzoncie widziała góry i lasy. Rzeki i jeziora. Cały ten wspaniały świat nieskalany ludzką ręką. A im wyżej wzlatywała, tym blask był silniejszy, a ona czuła się coraz lżejsza. W pewien dziwny sposób Mia czuła, iż to więcej niż sen. Może właśnie jej świadomość ulatywała w stronę wieczności? A może po prostu żyjemy snem, a wraz z godziną śmierci budzimy się na wieczność w lepszym świecie? Ale dziewczynka nie męczyła się z takimi pytaniami. Czuła się tak lekko… W drodze w górę uroniła pierwszą i zarazem ostatnią łzę. Łzę szczęścia.
Potem była już tylko światłość…

* * *

W zrujnowanym domu przy zachodnim doku kręcili się strażnicy, tak rzadko widywani w tym podłym miejscu. Jednak to nie było nic zwykłego. Oto ich oczom ukazał się widok, który śnić im się będzie do końca życia. Na zniszczonym łóżku leżała mała dziewczynka, w brudnej, żółtej sukience. Z dziury w dachu padał na nią blask księżyca, niczym świetlista droga, którą pozostawiła jej ulatująca dusza. Potargane, płomiennorude włosy skalane były krwią płynącą z poderżniętego gardła. Ręce małej opadły bezwiednie na boki. Obok łóżka leżał zakrwawiony kawałek szkła. Ale najstraszliwszy był groteskowy uśmiech na twarzy zmarłej. A spostrzegawcze oko mogło zauważyć mały klejnot na jej policzku. Jej najcenniejszy skarb. Zastygłą łzę szczęścia…

* * *

P.S. Na koniec chciałbym przeprosić za masę błędów w tekście. Przez te wszystkie lata nie był edytowany i pewnie straszy brakującymi przecinkami, czy powtórzeniami. Kiedyś może go poprawię... ^^'

W ramach rekompensaty zamieszczam przecudną muzyczną aranżację (kliku kliku) poematu Carrolla, którego fragment rozpoczyna tekst.
Powrót do góry Go down
https://nothing2lose.forumpolish.com
Aithnea Kruczowłosa
Rada Klanu
Rada Klanu
Aithnea Kruczowłosa


Baran Pies

Wiek : 30
Skąd : Kraków
Liczba postów : 10

Bajeczka o Kociej Pannie (opowiadanie) Empty
PisanieTemat: Re: Bajeczka o Kociej Pannie (opowiadanie)   Bajeczka o Kociej Pannie (opowiadanie) EmptySro Wrz 02, 2015 2:50 am

I tak nikt nie czyta forum, nie masz się co wysilać. Wstaw tu jakieś cycki, to może się zlecą.
Powrót do góry Go down
 
Bajeczka o Kociej Pannie (opowiadanie)
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Nɸ†hing 2 Lɸse :: Karczma :: Nasza Twórczość-
Skocz do: